Z kompasem na poważnie

Podczas wieczornego posiedzenia po Harpaganie, ktoś rzucił nazwę kolejnej terenowej imprezy „Nawigator” („Łemko” też padło, ale wzbudziło stosowny respekt – dystans 150 km to na razie abstrakcja, nawet na rowerze). 

Kilka dni po powrocie do Warszawy namierzyłam Nawigatora, a Kaśka przysłała informacje o Ełckiej Zmarzlinie, od nazwy której zamarzają uszy. Gdy wyraziłam chęć startu w Nawigatorze i poprosiłam o szybkie i skuteczne szkolenie z nawigowania, zgłosiła się Kasia – miałyśmy ruszyć w sobotę na podbój Kabat. W międzyczasie zaopatrzyłam się w porządny kompas i wkładki do butów, które miały pomóc wyeliminować ból w kolanach.
Podziwiamy okolicę

Sobotni słoneczny poranek, Ursynów, Kasia zjeżdżająca pod mój samochód po trawie ciągnięta przez Łyska cieszącego kudłaty pysk – dzień zapowiadał się dobrze. Zgarnęłyśmy jeszcze po drodze Najsłynniejszą Biegającą Mamę i ruszyłyśmy do lasu. Punkt kontrolny – Górka – Kazurka, startujemy spod Centrum Onkologii, poziom trudności 100 w stupunktowej skali 😉 w tym wypadku mapa nie była potrzebna, można było biec na pamięć. Potem już nie. Zbiegłyśmy z górki, podbiegłyśmy do lasu i, kurczę, no jak to, torów nie ma na tej mapie?! Hmmm… ale jest rów, nad którym przystanęłyśmy nie mogąc wyjść z podziwu nad pięknem okolicy. 

Kasia korygowała moje zapędy nawigacyjne, podpowiadała rozwiązania i tak krok po kroku, słuchając jej rad, odnajdowałam kolejne punkty, których już nie było (korzystałyśmy ze starej mapy do biegu na orientację). Na którymś skrzyżowaniu okazało się, że nie ma ścieżki zaznaczonej na mapie, więc Kasia zaproponowała drogę na skróty przez krzaki – ok, jak szkolenie to szkolenie. Nawet dziki były! Przegalopowały 50 m przed nami budząc w Łysku pierwotne instynkty psa gończego. Najpierw na nosa, potem wspierając się kompasem, doszłyśmy do drogi. Ha, kolejny sukces! (Kaśka później to podsumowała w korespondencji z grupą „Krysia nie boi się włazić w krzaki”…). Tak powolutku, bo kolana znowu się odezwały, dotarłyśmy pod dom Kaśki – „dobrze ci idzie” było jak medal za wygrany bieg 😀 Teraz czułam, że świat do mnie należy.

I nie zastanawiając się już dłużej, jeszcze tego samego wieczoru, zapisałam się na TP25 na Nawigatorze. Żeby jeszcze bardziej potwierdzić swoją decyzję od razu zapłaciłam – 50,00 nie majątek, ale stracić bez powodu? Lepiej biegać i żałować. A ja nie żałuję.

Komentarze