- Zobacz, widać już łunę świateł nad Batorzem, jeszcze
kawałek i będziemy na miejscu!
- Jasne, a widzisz tę górę przed nami, na którą musimy
wejść?
Taki mniej więcej dialog przeprowadziłam z J, który spotkał na
swej duchowej drodze „ścianę”, raptem 2-3 km przed metą.
Wyjazd na Skorpiona zaczął się na kilka dni przed – wtedy zaczęły
krążyć między nami maile. W ciągu półtorej godziny udało nam się „zaspamować” co
najmniej 6 skrzynek mailowych i napisać ok. 50 krótkich, ciętych i zabawnych
wiadomości. W pracy sprawiało to bardzo dobre wrażenie – z naszych biurek było słychać
tylko intensywne uderzenia w klawiatury. Ten dzień, wypełniony korespondencją z
pozostałymi członkami naszej załogi „Jackowozu”, doskonale wpisał się w moje i
tak niezmiernie pozytywne nastawienie do tego wyjazdu. Wiedziałam, że będzie
ciężko, że będą wąwozy, że prawdopodobnie będzie śnieg, że wrócę podpierając się
nosem. Ale też wiedziałam, że wrócę z uśmiechem na twarzy, który utrzyma się co
najmniej kilka dni, ze wspaniałymi wspomnieniami i cudownymi krajobrazami przez
oczyma. I może kolejnym pucharem? Tym razem z TP50?
fot. Hubert Puka |
Nie pytajcie mnie o wybierane warianty, niewiele pamiętam z
trasy, poza tym, że kolejno zdobywane punkty odkrywały przed nami piękno
okolicy – co i raz naszym oczom ukazywały się coraz to piękniejsze i bardziej
malownicze miejsca.
Wąwozy, przykryte śniegiem, częściowo zagrodzone przez powalone drzewa, odgrodzone od reszty świata stromymi ścianami, budziły zachwyt. Pola, łagodnie pofalowane, poprzedzielane zaroślami, poznaczone śladami saren i zajęcy, skąpane w promieniach słońca, wywoływały uśmiech na twarzy.
Wąwozy, przykryte śniegiem, częściowo zagrodzone przez powalone drzewa, odgrodzone od reszty świata stromymi ścianami, budziły zachwyt. Pola, łagodnie pofalowane, poprzedzielane zaroślami, poznaczone śladami saren i zajęcy, skąpane w promieniach słońca, wywoływały uśmiech na twarzy.
fot. Hubert Puka |
Było sielankowo, a w naszym zmixowanym trójkącie panowała cudowna atmosfera współpracy i wsparcia.
L, idący w butach asfaltowych (bez komentarza) co i raz zapewniał nam rozrywkę, gdy machając rozpaczliwie rękami i nogami usiłował złapać równowagę, a przynajmniej po raz kolejny nie spocząć na śniegu.
- Możesz tak jeszcze raz? Nie zdążyliśmy wyjąć aparatu 😀 - słyszał od nas,
serdecznych przyjaciół.
- Widzisz go? A miał się wlec noga za nogą, bo kondycji
podobno nie ma, a leci tak, że trudno go dogonić – komentowałam zjadliwie,
patrząc na niebieską kurtkę J, majaczącą gdzieś w oddali.
- Daj rękę, pomogę ci wejść na tę ścianę – powiedział J
wyciągając pomocną dłoń, chwilę przed tym, jak mocno pociągnięta w górę, niespodziewanie
i z całym impetem uderzyłam głową w gałąź wiszącą nade mną.
My jako mistrzowie trzeciego planu, fot. Hubert Puka |
Kolejne punkty szły już całkiem gładko, jedynie po zejściu z 15. poprosiłam J, żeby mi wytłumaczył, dlaczego poszliśmy tam tak, jak poszliśmy i jak to się stało, że punkt zaliczyliśmy. Tym razem ja się wyłączyłam i wędrowałam za chłopakami jak cielątko, ufnie i spokojnie, wierząc, że wiedzą co robią.
I tak, punkt za punktem, krok za krokiem, zmierzaliśmy do mety, na drugie miejsce w mix'ach na TP50👍. Po tym ekstremalnie fantastycznym rajdzie, wiem na pewno – z chłopakami pójdę choćby na koniec świata (jak mnie facet puści, a ich - żony lub dziewczyny 😉), a nawet na 100 km – kiedyś latem.
![]() |
Wręczenie nagród - 2 miejsce w MIX'ach TP50 :) fot. Ilona Śliwczyńska |
Komentarze
Prześlij komentarz