Wracamy do Iławy, czyli Kanał Elbląski, cz. 2

Następnego dnia, po krótkim porannym leniuchowaniu i nasmarowaniu łańcuchów, ruszyliśmy z powrotem do Iławy – obraliśmy inną, nieco krótszą trasę. 

Skierowaliśmy się na drogę 515 przez Karczowiska Górne. Po drodze minęliśmy lokalne obchody dni miodu i łasuchów, gdzie ludzie siedzieli przy zastawionych stołach, a kolorowe szyldy zachęcały do nabycia pszczelich przysmaków. 

Pomknęliśmy dalej odporni na słodkie pokusy i dojechaliśmy do wsi Jezioro, która poza tradycyjnym w tym rejonie ceglanym kościołem, może się poszczycić jednym z najstarszych w Polsce mostów zwodzonych. Zbudowany w 1895 roku liczy sobie blisko 40 m długości. Most łączący dwa brzegi rzeki Tiny podobno jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku był regularnie otwierany i przepuszczał statki białej floty. Teraz jest już jedynie piękną atrakcją turystyczną.
Dla miłośników starej architektury mennonickiej kolejnym przystankiem na trasie będą Markusy – niewielka średniowieczna osada, która w XVII w. stała się schronieniem dla holenderskich mennonitów. To właśnie im Żuławy zawdzięczają kanały tworzące system melioracyjny i ciekawe, charakterystyczne zabudowania.

Pamiątki z PGR i Greta Garbo

W Nowym Dolnie skręciliśmy w prawo na Święty Gaj, miejscowość uchodzącą za miejsce męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. We wsi znajduje się Sanktuarium Diecezjalne Św. Wojciecha – piękny, odbudowany w połowie XIX w. gotycki kościół, który jednocześnie stanowi mieszkanie dla bocianów, których olbrzymie gniazdo jest ciasno przytulone do wieży.
Obrana przez nas trasa nie sprzyjała długim i szybkim „przelotom” z punktu A do punktu B. Niecałe dwa kilometry za Świętym Gajem wjechaliśmy do wioski Jankowo, w której stanęliśmy jak wryci. Spomiędzy chaszczy i śmieci wszelkiej maści naszym oczom ukazał się piękny, choć bardzo zrujnowany, barokowy pałac. Powstał pod koniec XVIII w. i stanowił własność rodu von Kobyliński-Korbsdorf. Jak większość tego typu obiektów nie miał zbyt wiele szczęścia – po wojnie przez jakiś czas stacjonowali w nim rosyjscy żołnierze, a następnie stał się częścią PGR’u. Teraz wstępu na teren bronią tablice „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”. Dokładnie na wprost pięknego, pałacowego ganku, znajdują się zabudowania dawnego PGR, z tabliczkami motywacyjnymi, typu „Czystość sprzyja wydajności i bezpieczeństwie pracy”.

Zmierzaliśmy do Dzierzgonia, w którym, już prawie na półmetku, postanowiliśmy coś zjeść. Nasz wybór padł na pizzerię, w której serwują placki wielkością przypominające młyńskie koło. Nie powiem, całkiem smaczne, szczególnie gdy ma się za sobą 40 km na rowerze przegryzione holenderskimi wafelkami z karmelem. Dobrze i miło siedziało się na słońcu z wyciągniętymi nogami, ale Iława sama nie chciała do nas się przybliżyć, musieliśmy sami do niej dojechać. Jechaliśmy nadal drogą krajową 515, na której mieliśmy okazję przeprowadzić badania o wpływie jakości asfaltu na kondycję pośladków. Droga oferuje wyjątkowo zróżnicowaną nawierzchnię – począwszy od wygodnego, gładkiego asfaltu, poprzez asfalt, na którym trzeba już starannie omijać dziury, a skończywszy na czymś, co przypomina kocie łby pokryte cienką warstwą masy bitumicznej. Gdy już osiągnęliśmy perfekcję w jeździe zygzakiem, środkiem szosy, pod prąd i jeździe na pedałach (w celu złagodzenia bólu w wiadomej części ciała), znowu „trzeba było” się zatrzymać.

Tym razem zostałam złapana przez ruiny pałacu w Kamieńcu – za zamkniętą, całkiem ładną bramą, wypatrzyłam mury fantastycznego, olbrzymiego obiektu – ruin majątku Finckensteinów. Jedno ze skrzydeł pałacu było przeznaczone dla króla Prus Fryderyka Wilhelma I i jego następców. Od kwietnia do czerwca 1807 roku, pałac stanowił kwaterę Napoleona, w której częstym gościem bywała Maria Walewska, a także dostojnicy państwowi tj. Stanisław Potocki i Henryk Dąbrowski. Pod koniec II wojny światowej, także i ten pałac podzielił los podobnych sobie majątków – w 1945 roku został spalony, a dzisiaj można jedynie podziwiać pozostałości murów, które choć wypalone i puste, robią wrażenie i dają pole dla wyobraźni. Historia głosi, że jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku w salach pałacowych wytwórnia Metro-Goldwyn-Meyer kręciła sceny do filmu o Marii Walewskiej, w którym główną rolę grała Greta Garbo.

Zmęczeni nierównościami oferowanymi przez drogę krajową, skręciliśmy w drogę lokalną, między pola i … oczywiście trafiliśmy na jeszcze większe wyboje, ale już nie chcieliśmy wracać, bo wybrana przez nas trasa miała być parę kilometrów krótsza. Czy była, trudno stwierdzić, bo trochę pobłądziliśmy. Tym razem towarzyszami podróży był olbrzymi, stary dąb, piękny, pachnący las i … locha z podrośniętymi warchlakami. Na szczęście całe stadko pobiegło w przeciwnym kierunku, na pola, a my mogliśmy głębiej odetchnąć i spokojnie dojechać do drogi krajowej nr 521, prowadzącej już do samej Iławy. Gładki asfalt, świadomość, że jeszcze tylko ok. 20 km i będzie można usiąść na czymś miękkim, zdecydowanie dodała nam animuszu.

Iława powitała nas błękitnym jeziorem, przyhotelowym tarasem z wygodnymi leżakami i pięknym zachodem słońca nad spokojną taflą wody. Podsumowaliśmy minione 2 dni – łącznie 188 km to był nasz rekord, zasłużyliśmy na szklankę soku ze świeżych pomarańczy. Pojezierze Iławskie kryje w sobie wiele tajemnic, ciekawych miejsc i jeszcze ciekawszych historii, ale by je dokładnie zgłębić trzeba na wycieczkę przeznaczyć znacznie więcej czasu. Przemieszczanie się niczym warszawskie metro ze stacji początkowej do stacji końcowej, oznacza tylko powierzchowne dotknięcie tego co warte głębszego poznania. 

Tekst został opublikowany na łamach miesięcznika "RowerTour" w listopadzie 2015

Komentarze